Sędzia Maciej Nawacki
(East News, Fot: Piotr Płaczkowski/REPORTER)
Czterdzieści parę lat. Nerwowe miny i ruchy. Stoi przed salą pełną jego kolegów. Jedną ręką niezgrabnie trzyma mikrofon, drugą chwyta kartkę papieru. Ręką z mikrofonem łapie ją z drugiej strony i drze. Krzywo to wychodzi i jakoś niezgrabnie. Odrywa może jedną trzecią. Z niepewną dumą patrzy na kolegów. Łypie po Sali i wtedy triumf gaśnie mu na twarzy.
Coś chciał im pokazać, coś udowodnić, ale czuje, że spalił podejście. Nie może się dopatrzyć strachu na ich twarzach. Miał wyjść na twardziela, a wyszedł na zdesperowanego prostaka. Oni nie patrzą na niego ze strachem. Zerkają z ubolewaniem.
On pewnie wie, że wypadł tak sobie. Na tyrana za dużo ma w sobie lęku i niepewności. Wyszedł na kieszonkowego tyranka. Wzbudza raczej zakłopotanie niż wrogość. "Człowieku, podarłeś sobie życie - pomyślałem. - Już się z tego nie podniesiesz."
Piekła nie ma!
Nazywa się Nawacki. Sędzia Maciej Nawacki. Parę milionów Polaków zapamięta to nazwisko na długo. Niektórzy na zawsze. Od teraz będzie symbolem. W oczach wielu symbolem haniebnym. W oczach innych raczej rozpaczliwym przypadkiem zamordowanym przez "Szkło kontaktowe" hasełkiem "też sobie coś podrzyjmy".
W tym kontekście nie ma specjalnego znaczenia fakt, że prezes sądu rejonowego w Olsztynie nie mogąc zebrać podpisów na liście poparcia do neo-KRS, poparł na niej sam siebie. Nieistotne jest to, że złożył listę z czterema podpisami, które wcześniej zostały wycofane. Nie liczy się obsesyjne prześladowanie sędziego Pawła Juszczyszyna, ani fakt, że drąc dokument jako sędzia, naraził się na odpowiedzialność karną. Nieistotna wydaje się nawet potępiająca go uchwała sądu okręgowego.
Maciej Nawacki to zawsze już będzie facet, który nie umie porządnie podrzeć kartki A4. Tak go zapamiętamy. Chyba, że zrobi coś jeszcze bardziej groteskowego.
Na jego miejscu nie spałbym spokojnie. Bo każdy normalny człowiek czuje przecież, że ćma musi spłonąć, kiedy tak zapalczywie leci w płomień władzy. Zdrowy rozum ogarnia to w trzy sekundy. Tylko rozum zaślepiony blichtrem może nie rozumieć, że również ta władza - tak jak każda inna - potrwa i przeminie. A on będzie musiał żyć dalej. Tylko jak?
U schyłku kariery można o tym nie myśleć. Ale mając 45 lat zwykle sporo myśli się o przyszłości. Zwłaszcza kiedy człowiek się już napracował by wejść na ścieżkę kariery na przykład - jak Maciej Nawacki - pisząc doktorat o trudnym problemie wyzysku.
Co człowiek taki, jak Maciej Nawacki, myśli z sobą począć, gdy się skończy ta władza? Może sobie myśli: prokurator Piotrowicz prześladował opozycjonistów i dał sobie radę, a nawet trafił do Trybunału Konstytucyjnego, to ja też trafię na jakąś dobrą posadę.
Może też kalkulować: Roman Giertych i Ludwik Dorn też byli po tej stronie. Dorn posyłał lekarzy w kamasze i tysiące wypchnął zagranicę. Giertych zaczął dewastowanie oświaty i zionął mową nienawiści wobec rozmaitych mniejszości.
A potem Dorn i Giertych się zawinęli i wylądowali, gdzie chcieli.
Albo Leszek Miller, nie mówiąc o Aleksandrze Kwaśniewskim. Służyli komunie, a potem zrobili wielkie kariery w demokratycznej Polsce. Albo Piłsudczycy - zrobili zbrojny zamach stanu, trzymali marszałka sejmu w obozie, a ludzie ich mają przecież w dobrej pamięci.
Czyli można! Piekła nie ma. Tak może myśleć Nawacki: innym się upiekło, to mnie też się upiecze! A co teraz skorzystam, to moje. Nikt mi nie odbierze pieniędzy ani zaszczytów.
Błąd! Tym razem nie musi się upiec. To, że dotychczas było raczej na miękko, nie znaczy, że następnym razem nie będzie na ostro.
Bez okoliczności łagodzących
Kto przygląda się procesom zachodzącym w Polsce, ten musi to rozumieć. Dornowi i Giertychowi się upiekło, bo większość Polaków sądziła, że autorytarne rządy, które próbowali budować, to incydent, który się nie powtórzy.
Miller i Kwaśniewski nie byli po 1989 r. ścigani, bo pomogli zmienić ustrój na demokratyczny i osobiście nie zrobili w PRL nic specjalnie złego. Zresztą wszyscy wiedzieli, że PRL-em rządzili sowieci za zgodą zachodnich mocarstw, więc można było mówić najwyżej o nadgorliwości niektórych funkcjonariuszy - na przykład zabójców Popiełuszki ukaranych za zbrodnię - nie za wysługiwanie się złemu systemowi, czerpanie z tego korzyści, naciąganie prawa, psucie innym ludziom życia.
A Piłsudczyków faktycznie "uniewinnili" sowieci. Na emigracji byli eliminowani i nawet zbiorowo internowani przez rząd emigracyjny. Gdyby po wojnie Polska była wolna, wielu z pewnością spotkałaby kara.
Teraz żadnej takiej okoliczności łagodzącej nie ma. Polacy z PiS rozwalają Polskę na własną odpowiedzialność, bez żadnego zewnętrznego przymusu. Dla własnych korzyści uczestniczą w pełzającym zamachu na konstytucję, rządy prawa, naszą obecność w Unii i przynależność Polski do Zachodu.
Żaden Stalin nie trzyma im pistoletu przy głowie. Zawodowym sędziom, doktorom prawa, ludziom wykształconym nikt przytomny nigdy nie uwierzy, że tego nie rozumieli.
Faceci z Izby Dyscyplinarnej wiedzą, że powołała ich wyłoniona niezgodnie z konstytucją neo-KRS i że mają strzec dyspozycyjności sędziów wobec władzy, a nie jakości sądów i uczciwości sędziów.
Podobnie jak nowi sędziowie Trybunału Konstytucyjnego wiedzą, że swoje urzędy zawdzięczają Beacie Kempie i Beacie Szydło, które bezprawnie odmówiły publikacji wyroku legalnego Trybunału Konstytucyjnego, żeby go faktycznie ubezwłasnowolnić i podporządkować PiS.
Wszyscy oni muszą więc mieć świadomość, że biorą udział w zamachu na Konstytucję. Szewc ma prawo tego nie rozumieć, ale prawnik musi.
Wszyscy oni - a są ich już w Polsce nie setki, lecz tysiące - muszą chyba zdawać sobie sprawę, że kiedy tylko wróci praworządność, będzie z nimi krucho.
Najstarsi mogą mieć nadzieję, że tego nie dożyją. Ale nie jest to pewna rachuba, bo to nie będzie aż tak długo trwało. Nawet PRL nie trwał przecież tak długo, jak ludzkie życie. Ci, którzy w młodości zaraz po wojnie robili złe rzeczy, mieli/mają raczej gorzką starość, a ich rodziny mają powody do wstydu.
Patrzę na sędziów Izby Dyscyplinarnej, którzy się tak przyspawali do swoich foteli i przywilejów, że wciąż wydają "wyroki", chociaż nie są sądem i doskonale wiedzą, że gdy ta władza upadnie, będą odpowiadali za przypisywanie sobie nienależnych uprawnień.
Kariera - pal sześć. Ale przecież przestępstwa nie ścigane z powodów politycznych się w Polsce nie przedawniają.
Lojalność wobec partii
Patrzę na Jacka Ozdobę i Jana Kanthaka. Rocznik 1991. Statystycznie ponad pół wieku świadomego życia mają jeszcze przed sobą. Starszy o dwa lata Sebastian Kaleta, podobnie.
Mając trzydzieści lat stali się twarzami ustawy kagańcowej. I będą nimi do końca swoich karier. Mają więcej klasy i kultury, niż ich starsi partyjni szefowie, ale to im w przyszłości niewiele pomoże.
Demokratyczne rządy prawa to system, w którym każdy, kto sprawuje władzę, od początku wie, że będzie musiał ją oddać i wtedy zostanie rozliczony z tego, jak ją sprawował. To sprawia, że władza się samo ogranicza Oni się nie samo ograniczają Czy myślą o tym, co będzie, kiedy zmieni się władza?
Ktoś mnie uwiódł
Jak sędzia Nawacki mający 45 lat wyobraża sobie siebie w sądowej czy uniwersyteckiej stołówce za 10 lub 20 lat? A trzej trzydziestoletni jeźdźcy apokalipsy, którzy firmowali ustawę kagańcową? Czy im się wydaje, że w w demokratycznej Polsce przyjmie ich jakiś zawód prawniczy?
JB