Jan Gieorgica i jego świat w pamięci Jędrzeja Baltazara Bukowskiego
Warszawa 1903 – Głosków 1986
Człowiek czynu, patriota żyjący Polską i jej historią,
samouk, znawca techniki radiowej, miłośnik przyrody i nauki,
uczestnik Powstania Warszawskiego, współtwórca i komendant
(w stopniu porucznika) rozgłośni powstańczej Błyskawica.
Mąż Heleny z Kierszysów, ojciec Marty.
Pochowany na cmentarzu w Jazgarzewie.
Pamiętam tamto mieszkanie. Miałem nieco ponad cztery lata, kiedy wszedłem tam z moją Matką. Trzecie piętro warszawskiej, staromiejskiej kamienicy (n° 9, na stronie Zakrzewskiego). Schody ustawione wzdłuż ścian. Do mieszkań, w narożach klatki schodowej, prowadziło dwoje drzwi, jedne z nich wiodły do kuchni. W kwadracie wejściowym wisiał telefon. Na lewo łazienka z nartami Wujka, na prawo salon, dwoje okien, między nimi szafa w ścianie, tapczan i wejście do kuchni. Symetrycznie do salonu położony była pracownia Wuja, a szafa służyła za ciemnię fotograficzną... Wuj bawił się tam ze mną w Indian, był jakiś namiot, dostałem długi bakelitowy sprzęt udający strzelbę, odbywaliśmy też walkę kogutów: 14 kwietnia 1942 roku , po dłuższym niewidzeniu się, Wuj pisał (bardzo wyraźnie żebyś mógł ten list przeczytać) mi z Warszawy do Lublina, że chętnie bym się teraz z Tobą zobaczył i podokazywał. Na przykład zabawilibyśmy się w walkę kogutów. Tymczasem, żeby nie wyjść z wprawy potykałem się ze ścianą, to znaczy, że ściana była jednym kogutem a ja drugim ale rezultat był taki, że tylko poobijałem sobie boki...
Obok była (może tak mi się wydaje ?) apteka pani Rheinertowej. W czasie niemieckich bombardowań schodziliśmy do schronu na Jezuicką. Podobno usiłowałem uspokajać ludzi mówiąc, że Pan Jezus nie miał bombek. W prostokącie Rynku Niemcy ustawiali ekrany i pokazywali sukcesy Rzeszy.
Zabawa w Indian stała się początkiem naszej szczególnej przyjaźni z Wujem. Czas był tragiczny. Moja historia odbywała się w Lublinie. Wyjechałem z Matką z Warszawy, nie domyślając się, że nasza obecność u Wujostwa była niebezpieczna dla konspiracyjnej działalności Wuja, który, jako technik, przygotowywał sprzęt i ludzi do utworzenia w przyszłości radiostacji
powstańczej Błyskawica (od Okrętu RP tej nazwy). Działalność ta stała się, przez 63 dni Powstania warszawskiego i potem, kluczem i sensem jego życia. Aż do końca zachował absolutną wierność Polsce i Polakom.
Od początku naszej przyjaźni jestem z Niego. Dziecięce zabawy, listy i rozmowy sprawiły, że Wuj Jan fascynował mnie, kiedy byłem młodszy i fascynuje mnie teraz, kiedy już przestałem być dzieckiem, a On patrzy na mnie z Wysoka.
Miesiące upłynęły między Wuja listem z Warszawy pisanym 14 marca 1942 roku i naszym ponownym spotkaniem w Częstochowie w roku 1944. W czerwcu Lubelskim Zamku Niemcy aresztowali 1942 moją matkę, 30 listopada 1942 dostałem od Ojca na imieniny Baśnie Andersena, Wuja Jan napisał mi z Essen kartkę pocztową z życzeniami na urodziny (adresował na Adolf Hitler-Allee, Tschenstochau). Tę kartkę, pisaną z zestałania na prace przymusowe, przechowuję jako cenną pamiątkę.
Zachowałem też jako pamiątkę kartkę maszynopisu (bez daty i tylko po jednej stronie) zapisaną z pewnością przez Wuja ... o Sw. Mikołaju :
Sw Mikołaj nie wszystkim pokazuje się osobiście, chyba, że się zjawia, jak każdego roku na gwiazdce „Kurjera Warszawskiego”. Zwykle przychodzi po cichutku, włoży śpiącemu dziecku po poduszkę jakiś smakołyk i czemprędzej znika, bo się bardzo śpieszy. Kiedy swój wspaniały worek aż do dna wypróżni, nigdy nie powraca do nieba po nowe zapasy, gdyż jest to worek zaczarowany i można z niego wybierać bez końca i nigdy w nim niczego nie zabraknie. Jest on tak zaczarowany, drogie moje dzieci, jak serca waszych matek. Każda mateczka wyjmuje we swego serca miłość do was, wyjmuje i wyjmuje z niego uśmiechy i ciepłe słowa i pieszczoty i i pocałunki i zdawałoby się, że już wszystkie z niego wyjęła. Ale gdzie tam. Już po chwili w zaczarowanym sercu jest znowu pełno i miłości i pieszczoty. Czasem mamusię serce boli, ale ona na to nie zważa i zawsze z niego coś dla swego dziecka wydobędzie.
Ja widziałem świętego Mikołaja raz jeden w życiu. A było to tak : może byłby on do mnie nie przyszedł, ale ja po nocy napisałem patykiem na śniegu przed moim domem : „Swięty Mikołaju, ja tutaj mieszkam. Proszę stukać, bo dzwonek zepsuty. W nocy słyszę : ktoś puka i grubym głosem pyta spoza drzwi : - Czy tu mieszka ten Kornelek, co chce, bym mu dał karmelek ? - Tutaj, tutaj – zawołałem. Wszedł święty Mikołaj, otrząsnął z siebie śnieg, przyjrzał mi się ze zdumieniem i powiada : „A pocóż ty mnie ogromny dryblasie, wzywasz listem w nocnym czasie ? Oszukałeś mnie zdradziecko, boś ty stary koń, nie dziecko. – Wtedy zacząłem go bardzo prosić, aby mi przebaczył, ale wszyscy zawsze coś znajdują pod poduszką, a ja nigdy nic. Swięty Mikołaj nie umie gniewać się naprawdę, więc tylko na niby udawał przez chwilę, że jest na mnie rozsierdzony, ale uśmiechnął się pod siwym wąsem i wreszcie powiada - ...
...
Już się nie dowiem co mówił Wujowi Sw. Mikołaj. To był czas, kiedy barbarzyńcy ze Swastyką zniszczyli Warszawę, sieli śmierć, kiedy nieszczęśliwi poszukiwali ofiar...
W biuletynie Informacje Konsulatu Generalnego Rzeczypospolitej w Lille n° 9 (19), sierpień 1994, na s. 38 cytuję wspomnienie Jana Gieorgicy Grzegorzewicza :
Wybiegłem na ul. Jasną, aby zorientować się co się dzieje i złapać języka. Chaos. Wracam. Wzdłuż ul. Bodouena ostrzał z bunkrów Poczty Głównej. Ktoś już padł. Zatrzymuję się z innymi.
Z tyłu przeciska się młodziutka dziewczyna i rzuca się przez ulicę, daremnie przez kogoś powstrzymywana. «Ja mam rozkaz» wrzasnęła i przefrunęła przez strumień ognia bijącego z pl. Napoleona.
Jestem odcięty strachem od swej kwatery na Swiętokrzyskiej i nie mam odwagi przeskoczyć ulicy.
Widzę w chwilę potem, jak ta sama dziewczyna, po wypełnieniu rozkazu wraca. Lekko, niby konik polny, leci przez ulicę. Ale tym razem rycerz w mundurze feldgrau, siedzący w bunkrze ma sukces : jak rozstrzelony ptak zatrzepotała rękami, lekko pada bruk i nieruchomieje.
Obok mnie rozlega się gniewny ryk protestu i młody człowiek w mundurze kolejarza rzuca się do dziewczyny, dźwiga ją, podnosi, prostuje się, ale nogi skręcają mu się w spiralę, klęka, wypuszcza dziewczynę z objęć i sam pada ciężko obok niej.
Przede mną na bruku leżał ucichły dziewczęcy kwiat.
Była w tej dziewczynie cała Warszawa, jej odwaga, jej urok, elegancja, wytworna kultura, wielkość. Głowa, hojnie odrzucona, wyrażała dumę nieustraszonego miasta.
Obok dziewczyny leżał potężny, drgający tors kolejarza, falami krwi oddający życie.
Ulicą pluło ołowiem i śmierć już nazbyt jawnie zbierała swe żniwo.
Pamiętam bombardowanie Warszawy. Ciotka, opanowana panicznym strachem, postanowiła wyrzucić ulubionego psa, Ralfa. Na podłodze leżało szkło wybitych okien, zabite gołębie i przewrócone meble, myślała, że psu będzie łatwiej poza zamkniętym mieszkaniem. Płakała, kiedy w końcu uciekł.
Podczas bombardowań Częstochowy schodziliśmy z Rodzicami do Raczyńskich, bo wydawało się że będziemy bezpieczniejsi, Częstochowa nie była skazana na kompletne zniszczenie.
Czekaliśmy na powrót Wuja Jana z Essen, dokąd był zesłany na roboty przymusowe. Mam w archiwum list z Milanówka, w którym nieznany mi M.W. informował Ojca w Częstochowie (tym razem adresowany do Częstochowy, Aleja Adolfa Hitlera 52) donosi, że widział dnia 4 października Wuja, który dobrze się czuł i był dobrej myśli ...
Wrócił w roku 1943, witany przez nas wszystkich z radością. Tak się złożyło, że jako pierwszy powiedziałem o tym malutkiej Marcie. O powrocie do Warszawy nie było mowy. Wujostwo pojechali do Katowic. Wybrali duże mieszkanie na Dąbrówki 2. w nieistniejącym już domu. Wuj słuchał Wolnej Europy i organizował życie. Powstała spółdzielnia Redox, produkująca urządzenia do pomiarów ph (ciekawa do tego stopnia, że w pokoju za kuchnią osiągano temperaturę sięgającą 1000 stopni C) a Pani Cofałowa, odpowiedzialna w kuchni za zaplecze domowe, reagując na Wuja uwagi o potrzebie logicznego myślenia, twierdziła kategorycznie, że żadna logika to ja nie jestem.
Bywałem u nich. Często z Matką, niekiedy sam, lub w związku z praktyką w okresie moich studiów, zawsze miałem okazję ciekawych rozmów z Wujem i z Ciotką, byłem z nią w teatrze na sztuce Alejandro Casona Drzewa umierają stojąc, oglądaliśmy innym razem w Warszawie Karierę Artura Ui z fenomenalnym Tadeuszem Łomnickim. Często były u Gieorgiców przyjęcia z udziałem licznych przyjaciół, omawiano sytuację polityczną, dyskutowano o literaturze i o nauce. Nauką interesował się Wuj najbardziej. Nauką i sprawami polskimi. Wiedział bardzo dużo, a polskich uczonych uwielbiał najbardziej. Ważny był Einstein, ale Mikołaj Kopernik, Maria Curie-Składowska, Stefan Czarnowski, Tadeusz Kotarbiński ... byli w Wuja opinii znacznie ważniejsi. Bo ja się trochę na tym znam mawiał, zaczynając kolejne opowiadanie.
I rzeczywiście, był samoukiem i znał się na wielu rzeczach. Dzięki Wujowi mogłem czytać wielotomowe wydawnictwo poświęcone Kopernikowi, dzieła Stefana Czarnowskiego, książki Stanisława Vincenza (a później pisać o twórczości tego pisarza), interesować się polityką, angażować się w życie.
I grać w szachy. Pamiętam niespodziankę jaką mi sprawił w czasie jakichś imienin w Częstochowie. Byliśmy wokół rodzinnego stołu. Wszyscy złożyli mi życzenia, było serdecznie i spokojnie, radio coś nadawało. Usłyszałem, że mówią o mnie, o turnieju szachowym, w którym mam uczestniczyć. To Wuj nagrał niby audycję dla mnie ...
Dużo i w różnych miejscach chodziliśmy. Były spacery na Moście Poniatowskiego (kiedy Wuj tłumaczył mi, że to jest mój most, że tu mogę się rozwinąć), pamiętam, na częstochowskiej ławce wymianę Wuja ze Stanisławem Dobrowolskim wspomnień o przedwojennym Wyższym Kursie Nauczycielskim w Warszawie, odbywaliśmy przechadzki po leśnych drogach w Głoskowie, kiedy Wuj opowiadał o rozgłośni Wolna Europa, byłem świadkiem dyskusji o odbiornikach radiowych z Czesławem Ługowskim w warszawskim Muzeum Techniki, w czasie wakacji w Zarkach pod Częstochową, obserwowałem jak Wuj skakał do niewielkiego jeziora i pływaliśmy razem. Dobrze pamiętam moją z Wujem podróż do Wrocławia i zwiedzanie wystawy lotniczej, wspólne z nim i z profesorem Gustwem Wuttke oglądanie Muzeum Narodowego w Warszawie i w tymże Muzeum, w innym czasie, długą rozmowę z Martą o dzieciństwie jej ojca. Pamiętam, że Wuj telefonując do Zakładu Romanistyki, zaprosił mnie kiedyś do Bristolu na obiad ...
Pełen dobrej woli, bywał mój Wuj srogi. Na przykład w czasie wycieczki do bliskiego Leśniowa, kiedy zadowolony z siebie przyniosłem jemu, Ciotce i Marcie, spragnionym upalnym dniem wodę, a Wuj, sądząc, że wyrobi we mnie umiejętności turysty, wylał moje znalezisko, wskazując mi bliżej położone źródło, jak myślał widoczniejsze.
Innym razem nakrzyczał gniewnie na Martę na dworcu w Częstochowie, bo wydawało mu się, że powiedziała coś niegrzecznego.
Trudno jest oceniać bliźniego. Tym trudniej, że mój Wuj był autentycznym człowiekiem czynu, że jego patriotyzm sprowadzał wszystkie i wszystkich zasługi do Polski, a jego wojenne przeżycia i przemyślenia związane oczywiście z Powstaniem warszawskim i wojną, miały ogromny wpływ na jego sposób myślenia.
Szkoda, że nie pożegnałem Wuja przed wyjazdem na początku lat 1980. do Francji. Myślę, że mnie nie potępił za ten wyjazd. Podróże od dawna są wpisane w moje życie. Zycie i myśli Wuja związane były z Warszawą. Chciałem zostawić o Nim ślad zamiast biografii, wspomnienie zamiast życiorysu, moją wdzięczność za całe dobro, które mi przekazał.
A przekazał mi przede wszystkim świadomość Powstania Warszawskiego i jego rzeczywistość w historii Polski. Swiadomość mówię, bo nie sposób policzyć książek, wspomnień, i analiz już napisanych i wciąż ukazujących się poświęconych Powstaniu, których nie będąc historykiem, oczywiście nie znam. Rzeczywistość piszę, bo i w zapiskach Wuja, studiowanych obecnie przez Jego córkę, i w ukazujących się, często udokumentowanych opracowaniach, bohaterstwo Miasta i jego Mieszkańców, ukazuje się jako nieskończenie ważniejsze od małości wodzów w tych tragicznych 63 dniach.
Wiem od Marty, że Wuj miał jeszcze czas i siły na odwiedzenie właśnie otwartego w Warszawie Muzeum Powstania. Być może, że o Powstaniu rozmawiał w Głoskowie ze swoim bratem.
Nie mówił o Bogu ani o religii. Jak relikwię przechowywał znaleziony przypadkiem w warszawskich ruinach medalion któregoś ze świętych.
Pisał do nas 4 marca 1982 z Głoskowa, w Niedzielę Palmową w V/roku Pontyfikatu Jana Pawła II : ... mój własny ... «cocktail filozoficzny» mieści się w ramach nauczania Jana Pawła II. Ile razy słyszę Jego głos, przeszywają mnie dreszcze. Otóż ten mój «cocktail» polega na fascynacji fenomenem życia i jednoczesnym poczuciem absurdu przemijania, a im niżej jestem na taj swojej «krzywej opadającej» tym mniej czuję, że «non omnis moriar».
Podobało się Panu Bogu, aby ... trwała i sprawił, że «wyszedł z łona narodu polskiego» jak to pięknie Sniadecki powiedział o Koperniku – człowiek święty, który wskazuje drogę ocalenia.
Jest to zaszczyt niezmierny dla naszego narodu, który przecież od wieków jest «antemurale christianitatis», a obecnie, wspomagany przez Papieża męczennika, odradza się dla pożytku całej cierpiącej ludzkości.
Pomyślcie, jakie to doświadczenia dziejowe wpłynęły na dojrzewanie Karola Wojtyły. Wadowice leżą o pól kroku, a Kraków o krok od Oświęcimia, gdzie w «czasach pogardy» zabijano spopielano w ciągu przeszło 4 lat codziennie prawie 3000 ludzi, tj prawie tyle ile zabijano w Warszawie w ciągu 63 dni Powstania, na co osobiście patrzyłem.
Młody Karol fizycznie i dosłownie wdychał dymy z krematorium Oświęcimia i świadom był jaką przeżywała tragedię ludzkość. Wówczas to prawdopodobnie powstało w nim pragnienie aby zło zwalczać dobrem.
Martula [córka Wuja] twiedzi, że zjawisko, któremu na imię Jan Paweł II, jest porównywalne jedynie z wielkością Proroków Biblijnych i że możemy się czuć wyróżnieni mogąc z Nim obcować nieustannie.
Widzieliśmy tu w Warszawie łzy szczęścia w oczach ludzi, którzy całowali miejsca, po których stąpał chodząc między nami.
A więc, skoro mamy takiego Sojusznika, to nas zobowiązuje, abyśmy nigdy nie poddali się zwątpieniu, sceptycyzmowi, egoizmowi i małostkowości a wytrwali w dobrej pracy i nadziei «usqae ad infinitum»
Cytowany fragment jest nie tyle deklaracją osobistej wiary autora, ile fundamentalnej jedności historii Polski i rolą Jana Pawła II, jaką Wuj Gieorgica dostrzegał. Wyraża on to samo, co wielokrotnie słyszałem w naszych rozmowach.
Nie ma już mieszkania na Starym Mieście, za każdym pobytem w Warszawie oglądam fasady Rynku, pieczołowicie odrestaurowane po wojnie. Kiedyś, korzystając z tego, że z domu, który pamiętam, wychodzili ludzie, chciałem wejść na trzecie piętro. Bez powodzenia, bo nie miałem odwagi ich zapytać...
Zatrzymuję się na ulicy Jezuickiej, w hotelu Kanonia, tuż obok dawnego Instytutu Kształcenia Nauczycieli, pod którym są piwnice, już nie podobne do tamtych, modlę się u Sw Marcina na Piwnej i w Katedrze św Jana na Kanonii, siaduję przy stolikach kawiarnianych, fotografuję ...
To dobrze, że Wuj Jan pozostawił mi te Rzeczy, te Myśli i te Wspomnienia. Dobrze, że był.
Jędrzej Baltazar Bukowski