Felieton Stanisława Mancewicza w Tygodniku Powszechnym odpomniał mi wizytę na terenie bractwa Emmaus, dokąd poszliśmy z Jeanne, żeby zanieść im część naszego księgozbioru przed przeprowadzką. Podobał sie nam i teren - bardzo duży, obejmujący szereg specjalizowanych sal, z meblami, ze szkłem i naczyniami stołowymi, z ubraniami, stoisko z zegarkami, pokaźnych rozmiarów narzędziownia, wyposażona w urządzenia do majsterkowania, i jego "zagospodarowanie", porządne i estetyczne.
Szczególnie sala z książkami. Udzerząjace były setki tomów, starannie ułożonych na półkach według autorów, lub wydawców, wielojęzyczne i bardzo tanie. W czasie poprzedniej wizyty obserwowaliśmy pracowitość ludzi, którzy za darmo spędzają czas na oglądanie każdej książki, układanie, wśród zwału przyniesionych worków odpowiednich kartonów, nq ocenę, czy da sie je sprzedać. Patrząc z zaintereowaniem na nasze dzieła, wyrażono wobec mnie wątpliwość co do możliwości zainteresowania nimi publiczności.
Jest tam podobnie jak w rzeczy o konstytucji Mancewicza. Ludzie niosą, często licząc na niewielki zarobek, nie przydatne już, lub zabierające z różnych powodów miejsce rzeczy. Będę teraz tam chodził, poniewaz mam już gdzie gromadzić nowe ksiąźki. Mam nadzieję, że te, które przeznaczyłem kiedyś dla moich wnukow, przeczytają inne dzieci!
Jędrzej Bukowski