Dom Marty i Staszka stoi w wodzie. Marta mówi, że zrobi zdjęcia, bo czegoś takiego jeszcze nie widziała. Pod domem nie ma fundamentów, wszystko stoi na glinie, która już nie przyjmuje stopniałego śniegu i nagromadzonej wody. Także inne domy stoją w wodzie. Także i te, które należą do bogatych ludzi.
W listopadzie 2010, na płacz jakiejś kobiety, która - już wtedy - musiała układac cegly i na nich kładkę, żeby wyjść, urzędnik miejski powiedział, ze miasto nie ma pieniędzy, bo pogrzeby Zmarych 10 kwietnia za dużo kosztowały.
Marta mówi też, że pies jest nie tylko ślepy, ale i głuchy, przez co prawie nie słychac dzwonka do drzwi.
Bardzo mi jej żal, wyobrażam sobie, że jej codzienność jest bardzo trudna.
Wczoraj list od Andrzeja Łodzińskiego. Serdeczny. Przesyła mi życzenia noworoczne. Odpisałem, podając daty i godziny, kiedy wysłałem mu trzy e-maile z naszych polskich wakacji 2010 i z pobytu z Jeanne w Warszawie w paździeniku.
Ulice Lille. Znajome, ale jednocześnie "nie moje" i jakieś smutne. [Umrzeć w Lille ... brr]. Metro, korytarze, podobnie (i nieładnie) ubrani ludzie: dżinsy, brak smaku, bardzo mało kobiet w sukniach, jakaś dziewczyna w chyba sportowych, krótkich i obcisłych majteczkach i z gołymi nogami, rozwiązywała krzyżówkę na stojąco. Sporo wczoraj chodziłem, trochę boli krzyż.
J.B. g. 17.36