Wracam ze szpitala i z kliniki. Poddałem sie trudnej operacji serca, która odbyła się 23 marca. Po niej nastapiło zakażenie płuc i zostałem na reanimacji przez 10 dni. Sukcesem było wstanie pionowo, a nie sądziłem, że to tak trudne. Dopiero pan odpowiedzialny za gimnastykę wykrzyknął z satysfakcją : "Bravo, M. Bukowski, verticalité retrouvée !", co oznaczało, że mogę sie zacząć ruszać.
Odkryłem nieznane mi wcześniej możliwosci znieczulenia.
Nawiedziły mnie zmory senne. Szpital, w którym byłem miał przygotowywać przyszłych konsulów i każdy z nas dostał kartki papieru do zapisania swojej wizji konsulatu i jego pracy. Mój plik zawierał na początku bardo niemiły artykuł o moim (prawdziwym) konsulacie, który mnie ogromnie zmartwił. Chciałem koniecznie zacząć mój tekst od sprostowania i obiecałem przy okazji innym, że napiszę dla nich coś sensownego o Polsce (byłem tam chyba jedynym Polakiem : śniąc to wiedziałem, ze jest mało znana i że to trzeba naprawić).
Tuż przede mną rozmawiało na mój temat dwoje Niemców (mieli zielone spodnie): oboje z personelu. On przekonywał partnerkę, że trzeba jakoś ukarać tego "dandysa" (mnie) i proponował przygotowanie odpowiednio dobranych leków. Ta pani była bardo za tym, więc jej powiedziałem, że "skoro pracuje w szpitalu, to nie powinna się zajmować konsulatem" i że nie przyjmę jakichkolwiek leków przez nich podawanych.
W innym już chyba śnie odbyła się wielka dysputa między Niemcem a jednym z moich znajomych, który mi w końcu powiedział, że owa pani już nie jest po stronie tego "który widzi wszędzie walkę klas". Ten znajomy gościł nas z Jeanne. Rafał i Matthias mieli wrócić taksówkami do domów, znalazłem na taksówki jakieś pieniądze, okazało się, że znajomi mogą korzystać z banków i wyświetlają karty bankowe...
Potem byłem w samolocie (miałem być u brata Jeanne i jego żony, niedaleko, i mieliśmy przygotować kolację dla nas wszystkich). Leciało tam spore towarzystwo, ale pamiętam tylko jednego starszego, bardzo szerokiego i pokrytego jasnymi włosami dżentelmena w eleganckiej, równie jasnej marynarce. Mój gospodarz mówił mi, że to jego ojciec i że dzięki jego fortunie mógł przeprowadzić ważne studia matematyczne, które pozwoliły na stworzenie tego szpitala.
Był to dziwny szpital. Ważna rolę odgrywała w nim swojego rodzaju tablica, na której rysował malutki, popielaty chłopak trzymający się długiej łodygi, na zmianę z młodym, milczącym mężczyzna, obaj zawsze milczący. Na tablicy były także trzy damskie torebki, jedna pod druga, w których pokazywała się, przed seansem, np. starsza, ogromnie dystyngowana dama, była ambasador Polski w Paryżu, która przyjechała szukać młodych pisarzy, albo młodszy i mniej dystyngowany autor, który wyszukiwał w polskiej prasie odpowiednio skomplikowane historie, przerabiał je na powieści i szukał czytelników. Nie znalazł posłuchu Pani Ambasador. Zachwycona nią była natomiast Anastasia, która chwytała wszystkie słowa.
Były w szkole-szpitalu komputery, z których kandydatki wyjmowały artykuł z Le Figaro z 1 sierpnia 1970, o mnie i o Jeanne w Konsulacie (prawdziwym), o pierwszym małżeństwie Jeanne (!?, z czerwono zapisanym nazwiskiem tego pana, zapomnianym teraz) i o wizie, którą Jeanne dostała do Polski.
Samolot w końcu wylądował. Jedyna droga, którą mogłem iść prowadziła prosto do mojego szpitala i znalazłem moje szpitalne łóżko. Była noc, ale półmrok pozwolił dojść do niego i położyć się. Słyszałem czyjeś kroki, i obudził mnie miły glos pani, witającej mnie i dokonującej odpowiedniego wpisu.
Było jeszcze jakieś żydowskie miejsce kultu z czteroosobową (osoba przy osobie, zwarte) orkiestrą ceremonialną, z dziwnymi instrumentami i bardzo smutną, wykonywującą w odpowiednich okazjach kilka kroków w kierunku ważnej osoby i odgrywającą ponurą melodię. Jedna pani chciała koniecznie śpiewać na pogrzebie, ale orkiestra zawiodła, a i ta pani nie była pewna swojego głosu i zrezygnowała.
Miał też odbyć się pogrzeb rodziny jakiegoś konsula, w obecności aktualnego konsula Polski. Ten nie pokazał się jednak na obrządku, choć widziałem go z daleka, wymieniającego uprzejmości z rodziną zmarłego.
Cały czas kursowały pielęgniarki i lekarze, często sięgano do zapisów o mnie i o Jeanne, do fotokopii Le Figaro, a Aleksandra zaprzyjaźniła się z jedną z dziewcząt, która zaoferowała się pojechać do Montpelier, żeby zobaczyć jakie są na miejscu możliwości mieszkaniowe.
Jędrzej Bukowski, 17 maja 2011
PS Innej natury są sny ostatnie : poruszam się po ogromnych i pustych przestrzeniach, pełnych kamieni i błota, bez celu ale i bez strachu : raz było to wokoł i "ponad" paryską katedrą Andrzeja (??), w dużym towarzystwie, podobno nad tunelami, które mnisi wykopują pod ulicami miasta. W obu snach biegałem intensywnie, dziwiąc się że moje serce na to pozwala. Zawsze ta ogromna przestrzeń i beznadziejność wysiłku.